Jacht z polską załogą płynie z Grenady na Karaibach do Chorwacji, podróż trwa już ponad miesiąc. Załoga nie może jednak uzupełnić zapasów – w porcie na Gibraltarze dano im pięć minut na jego opuszczenie. Nie wiedzieli również, co z powrotem do kraju. – Zostaliśmy pozostawieni sami sobie – mówi Onetowi Mariusz Wilk, jeden z członków załogi. Polskie MSZ deklaruje, że będą mogli wpłynąć do portu.
- Czteroosobowa polska załoga katamaranu “Zuzo 2” chce dostać się do portu docelowego w Szybeniku (Chorwacja)
- Od ponad miesiąca żeglują przez Atlantyk i Morze Śródziemne. Nigdzie nie mogą uzupełnić zapasów żywności, która powoli im się kończy
- Mieli pięć minut na opuszczenie Gibraltaru, gdzie mogli tylko zatankować paliwo
- Poprosili o pomoc polską ambasadę w Zagrzebiu. Usłyszeli, że wszystko jest zamknięte i muszą się kontaktować z chorwackim MSZ
- Polskie MSZ informuje nas, że załoga będzie mogła wpłynąć do portu i udać się w podróż powrotną do kraju
Kiedy rozmawialiśmy z Wilkiem, kierowany przez polską załogę jacht lewą burtą mijał właśnie hiszpańską Malagę. Znajdujący się na pokładzie Polacy z rozmarzeniem myśleli o tamtejszych pomarańczach. Nie sądzili, że uzupełnienie zapasów żywności na lądzie wkrótce stanie się dla nich niemożliwe.
W niedzielę 15 marca br. załoga katamaranu “Zuzo 2” złożona z Dominiki Jedynak, Mariusza Wilka i Arkadiusza Wójcika, kierowana przez kapitana Mateusza Mazura, wypłynęła z Grenady na Karaibach w kierunku Europy. Ich portem docelowym jest Szybenik w Chorwacji. Rejs polega na przeprowadzeniu jachtu do jego właściciela. Nie ma tu nic niezwykłego – katamaran wraca do Europy, kiedy robi się ciepło, by chętni mogli go wyczarterować. Wszystkie plany pokrzyżowała pandemia koronawirusa.
– Płyniemy już od pięciu tygodni. Informację o tym, co się dzieje w Polsce i w Europie otrzymaliśmy po tygodniu rejsu. Wiedzieliśmy, że jest niebezpiecznie w okolicach francuskiej Martyniki. Francja wprowadziła stan wyjątkowy i nie mogliśmy wpłynąć na wyspę. Na szczęście zaopatrzyliśmy się tak, że mogliśmy dalej płynąć – mówi w rozmowie z Onetem Mariusz Wilk, jeden z członków załogi.
Pięć minut na opuszczenie portu
Kiedy jacht zbliżał się do Europy, otrzymali informację, że będą mogli wpłynąć do portu na Gibraltarze. Sądzili, że po niemal 40 dniach żeglugi w końcu zatankują paliwo i zrobią zakupy w sklepie. Załoga przygotowała już nawet listę najbardziej pożądanych produktów, na której znalazły się m.in. świeże pieczywo, owoce, warzywa, kawa i masło. Jeszcze dzień przed dotarciem do miejsca Polacy potwierdzili otrzymaną wcześniej zgodę.
Po wpłynięciu do eksterytorialnej stacji paliw czekała ich przykra niespodzianka. – Przyszli funkcjonariusze lokalnej służby porządkowej, którzy dali nam pięć minut na opuszczenie Gibraltaru, bez możliwości zejścia na ląd i zrobienia zakupów. Zatankowaliśmy do pełna i odpłynęliśmy. Cały czas nas obserwowali – opowiada Wilk.
Na szczęście jacht wyposażony jest w odsalarkę wody morskiej. Dzięki temu członkowie załogi mają dostęp do wody pitnej i mogą zachować pozostałe 30 litrów wody butelkowanej. Teraz czeka ich 1,5 tys. mil morskich żeglugi – do jedzenia mają ryż, makaron i żywność w puszkach. Aktualnie nie mają informacji, gdzie mogą zrobić zakupy bez konieczności dwutygodniowego postoju. Wpłynięcie do jakiegokolwiek portu na trasie grozi zatrzymaniem jachtu.
Co z powrotem do kraju? Chorwacki MSZ: zorganizujcie sobie samochód
Okazuje się, że dla grupy Polaków przepłynięcie Atlantyku wcale nie będzie największym wyzwaniem. Obecnie kierują się w stronę Sycylii, a następnie będą płynąć do portu docelowego. Nie mają jednak pojęcia, co się stanie, kiedy dopłyną na miejsce. W tej sprawie kontaktowali się z polską ambasadą w Zagrzebiu, jednak – jak mówi Mariusz Wilk – najczęściej zniechęcano ich do wpłynięcia do Chorwacji.
– Na dwa tygodnie przed dopłynięciem do Europy wysłaliśmy maila do polskiej ambasady w Chorwacji. Odpowiedź była taka: wszystko jest zamknięte, nigdzie nie wpłyniecie. I zostaliśmy pozostawieni sami sobie – dodaje mężczyzna.
Po wypłynięciu z Gibraltaru ponownie skontaktowali się z ambasadą RP. Usłyszeli, że w ich sprawie niewiele można zrobić. – Polecono nam, byśmy skontaktowali się z chorwackim MSZ. Z bardzo wielkim trudem uzyskaliśmy informacje, że istnieją możliwości transferu do kraju. Ale musimy sami zorganizować sobie samochód. Na prośbę o pomoc w organizacji dokumentów i procedur w sprawie transferu do kraju, chorwacki MSZ odpowiedział, że “przecież udzielono nam pomocy, wskazując, że możemy zorganizować sobie samochód” – tłumaczy Wilk.
Pozostawieni sami sobie
Porty w Hiszpanii, Francji i we Włoszech zazwyczaj oferują żeglarzom bezpieczne schronienie przed silnymi wiosennymi sztormami w basenie Morza Śródziemnego oraz na Morzu Tyrreńskim. Tym razem załoga katamaranu jest zdana tylko na siebie. Obecnie Polacy na własną rękę prowadzą poszukiwania transportu do kraju. Nie wiedzą jednak kiedy i w jaki sposób będą mogli wrócić do swoich bliskich. Nikt nie przekazał im wskazówek na temat poruszania się po zamkniętej Europie.
– Na morzu nie mamy dostępu do sieci telefonicznej. Komunikujemy się tylko za pośrednictwem internetowego połączenia satelitarnego, czyli mailem. W awaryjnych sytuacjach możemy wykonać połączenie głosowe niskiej jakości. Jak to na żeglarzy przystało, jesteśmy przygotowani na okoliczności, w których możemy utknąć na oceanie z powodu awarii, sztormów czy innych nieprzewidzianych problemów – deklaruje żeglarz.
Polskie MSZ: wpłyną do portu jeśli natychmiast ruszą w drogę powrotną do kraju
O komentarz poprosiliśmy polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych oraz ambasadę RP w Zagrzebiu. Na wstępie uściślono, że z ambasadą kontaktował się drogą mailową oraz telefonicznie wyłącznie kapitan jednostki, który nie został odesłany przez placówkę do chorwackiego MSZ.
Zapytaliśmy, czy Polacy będą mogli wpłynąć do portu w Szybeniku.
– Tak, jeśli natychmiast po opuszczeniu jachtu wsiądą do wynajętego samochodu lub taksówki i ruszą w dalszą podróż do kraju zamieszkania. Wówczas traktowani będą jako pasażerowi tranzytowi wracający do kraju. Podróż do Polski jest obecnie możliwa drogą powietrzną liniami komercyjnymi z Zagrzebia do Frankfurtu nad Menem (loty nie odbywają się codziennie) i dalej drogą lądową do polskiej granicy – informuje nas biuro prasowe MSZ.
Po ustaleniu dokładnej daty wpłynięcia do portu oraz szczegółów dotyczących dalszej podróży Wydział Konsularny Ambasady RP w Zagrzebiu przygotuje dla grupy informację o dostępnym na dany dzień kierunku podróży tranzytowej. Chodzi m.in. o zasady przejazdu tranzytowego, możliwościach zakupu biletów lotniczych czy wynajmu samochodu bądź taksówki. Jednocześnie polskie MSZ przypomina, że to armator określa, na jakich zasadach i do którego portu w Chorwacji może wpłynąć.
Zgodnie z obowiązującymi przepisami po przekroczeniu granicy obywatele Polski zostaną zarejestrowani, a także przebadani. Następnie czeka ich obowiązkowa 14-dniowa kwarantanna domowa. – Zdajemy sobie sprawę z trudności, na jakie napotykają obywatele RP próbujący powrócić do Polski. Zapewniamy, że stale podejmujemy wszelkie możliwe działania, aby ten powrót naszym obywatelom umożliwić – deklaruje MSZ.